Joanna i Sławomir Pawlak z Karpina w gm. Dąbrówka w tej chwili są rodziną zastępczą dla dziesięciorga dzieci. Od kiedy zdecydowali się przyjąć pod swój dach pierwsze z trójki rodzeństwa, odebranego biologicznym rodzicom, minęło już 20 lat. W tym czasie wychowali dwóch synów, pięcioro z wychowanków już się usamodzielniło, a jedno dziecko zostało adoptowane. W Wigilię znów spotkają się przy jednym stole, by cieszyć się swoją obecnością jak prawdziwa rodzina. Zarówno oni, jak i ich wychowankowie z doświadczenia wiedzą, że rodzina to nie więzy krwi, a prawdziwa bliskość i wzajemna troska.
Z panią Joanną Pawlak rozmawiała red. Julita Mazur.
Pani Joanno, ile osób w tym roku zasiądzie przy wigilijnym stole w Państwa domu?
– Na pewno będzie licznie: 10 dzieci plus moi synowie oraz wychowankowie, którzy się usamodzielnili z partnerami – w sumie to jakieś ponad 20 osób…
Może Pani liczyć na pomoc w przygotowaniach do tak wielkiej uczty?
– Oczywiście. Pomagają mi głównie córki, które już się usamodzielniły – najczęściej w sprzątaniu i gotowaniu. Każda z nich bierze sobie urlop 2-3 dni przed świętami by mi pomóc i to są naprawdę fajne chwile.
A co z prezentami?
– My dorośli robimy losowanie. Odbywa się to w formie niespodzianki, bo nikt nie wie od kogo w danym roku dostanie prezent. Dzieci oczywiście wszystkie dostają prezenty, nierzadko też od sponsorów, którzy nam pomagają. Od jakiegoś czasu każdego roku otrzymujemy przed świętami takie wsparcie i dzięki temu wiemy, że ktoś się o nas troszczy, że możemy liczyć na pomoc.
Można pomyśleć sobie, że prezenty na święta to taka materialna jedynie kwestia, ale w rzeczywistości dzieci tym żyją, mają z nich niesamowitą radość. One na to zasługują, bo zawsze są naznaczone tym, że są z domu dziecka, a niestety rówieśnicy potrafią być okrutni i często im dokuczają. Staramy się więc zrekompensować im to cierpienie w inny sposób.
Czy biologiczni rodzice tych dzieci też pamiętają o nich w święta?
– Najczęściej niestety nie. W przypadku moich dzieci w większości, oprócz jednego rodzeństwa, biologiczni rodzice w ogóle nie interesują się nimi już od wielu lat. Święta też nie są dla nich żadną szczególną okazją by odwiedzić dzieci.
Więc to jak powinny wyglądać święta, wieczór wigilijny, dowiedzą się od Państwa, to Wy przekazujecie im świąteczne tradycje?
– Tak. Żyjąc z nami na co dzień uczą się naszych zwyczajów, poznają tradycje. Ani oni, ani ich dzieci nie odziedziczą więc niedobrych zachowań, z którymi stykały się przed przyjściem do naszej rodziny. To uważamy za nasz sukces, że daliśmy tym dzieciom inną przyszłość.
Mówi Pani, że otrzymujecie pomoc przed świętami, ale w jakiej sytuacji najbardziej przydaje się wsparcie z zewnątrz?
– Podam przykład takiej pomocy: Ruch Hołowni 2050 wziął pod opiekę rodziny zastępcze i bardzo nas wspierają. Niezwykle przydatna okazuje się ich akcja organizowania korepetycji dla dzieci z rodzin zastępczych. Korzystamy z nich od kilku lat i są one darmowe, organizowane online. Udzielają ich ludzie z całej Polski: nauczyciele i studenci różnych z dziedzin. Uczestniczy w nich m.in. jedna z moich córek i jest to pomoc nieoceniona. Zwłaszcza, że widać u niej postępy w nauce.
Powróćmy do samego początku. Jak to się stało, że zdecydowaliście się Państwo zaopiekować dziećmi odebranymi biologicznym rodzicom?
– Ja zawsze mówię wszystkim, że zostałam rodzicem zastępczym z egoizmu (śmiech). Kiedy przeprowadziwszy się z mężem i dwoma synami z bloku do dużego domu to stwierdziliśmy, że teraz moglibyśmy mieć jeszcze jedno dziecko, ale niestety nie mogłam już zajść w ciążę. Wówczas na mojej drodze pojawiła się osoba, która prowadziła pogotowie noworodkowe. To mi się tak bardzo spodobało, że powiedziałam mężowi: ja też muszę coś takiego robić. Dziś wiem, że to wszystko właśnie tak miało być, ponieważ kiedy tylko pojawiła się taka myśl, okazało się, że w naszym Powiatowym Centrum Pomocy Rodzinie właśnie rozpoczyna się kurs dla rodziców zastępczych. Z kolei w trakcie kursu okazało się, że właśnie jest dla nas trójka dzieci. To widocznie tak miało być!
Na początku mówiliśmy o zaopiekowaniu się jednym dzieckiem, potem dopuszczaliśmy myśl o dwójce, a tu nagle dostaliśmy troje dzieciaczków, potem jeszcze pomocy potrzebował także ich brat, a potem dziewczynka, której nie było gdzie umieścić… i tak wszystko potoczyło się swoim torem.
Rotacja dzieci w rodzinie zastępczej jest duża?
– Zależy w jakiej rodzinie. U nas dzieci przebywają długoterminowo. Ale np. w pogotowiach opiekuńczych jest bardzo duża rotacja.
Przez tak długi czas pewnie zdąży się więc Pani z nimi zżyć.
– Na pewno, bo w naszej rodzinie mamy to szczęście, że opiekujemy się dziećmi od momentu kiedy do nas trafią, do momentu usamodzielnienia się. Potem nie tracimy kontaktu, nadal jesteśmy ich rodzicami i nadal jesteśmy ich domem. Razem spędzamy wszystkie najważniejsze rodzinne święta i nie tylko.
Określa się takie dzieci jako „trudne”. Czy naprawdę są trudnymi dziećmi?
– Może dla laika wydają się trudne… inne. Ale trzeba poznać przyczynę niektórych zachowań, ich historię, historię ich cierpienia. Bo wszystkie te dzieci, bez względu w jakim wieku zostały odebrane biologicznym rodzicom, przeżyły traumę wczesnodziecięcą, przeżyły trudne chwile, które kładą się cieniem na ich psychice, na ich dalszym życiu.
Udaje się im czasem całkiem zapomnieć o złych zdarzeniach?
– Pewnie nie do końca, na pewno muszą niektóre rzeczy przepracować. Przykładem są usamodzielnione córki, które korzystały z pomocy psychologów, z terapii, bo to co przeszły kładzie się cieniem na ich nawet dorosłym już życiu.
Z pewnością spotykając się z ludzkim taktem, troską, pomocą i zainteresowaniem, a nie ocenianiem, uda się dużej części z takich dzieci „wyjść na ludzi” i założyć szczęśliwe rodziny.
Dziękuję za rozmowę.
http://www.e-kiosk.pl/index.php?page=titleissues&id_title=154563
https://www.egazety.pl/marpan/e-wydanie-wiesci-podwarszawskie.html